Królowa niczego Holly Black 8,0
Przez 80% książki była to mocna „ósemka”, ale końcówka – moim zdaniem pisana trochę na skróty – spowodowała, że daję 7 gwiazdek. Myślę, że gdyby tam dołożyć z jeden rozdział, to wszystko domknęłoby się jak trzeba.
Zaczynamy od tego, że Jude jest wygnana z królestwa Elfów i zarabia na różnych zleceniach w świecie ludzi, ale na rzecz społeczności elfickiej… I jednym z takich zleceń jest namówienie pewnej seryjnej morderczyni, żeby porzuciła swoje krwawe hobby. Misja – delikatnie mówiąc – samobójcza. I szczerze dodam, że był potencjał, żeby akurat ten wątek pociągnąć (jak choćby wyjaśnić, kto stał za tym, że Jude znalazła właściwą osobę, która zlecała jej „mokrą” robotę; albo kto stał za tym konkretnym zleceniem). Niestety, to jeden z tych wątków, którego potencjał nie został w pełni wykorzystany.
Pojawienie się Taryn w świecie śmiertelników wyprowadziło mnie z równowagi. Po tym, jak zachowała się pod koniec poprzedniej części, jej prośba wydała mi się samolubna i bezczelna. No, ale kiedy poznajemy przyczyny jej pojawienia się, natychmiast wszystko jej wybaczamy. Ee, to znaczy, jeśli o mnie chodzi, to ja bym tego nie kupiła i spodziewałabym się podstępu. Jude najwyraźniej pomyślała inaczej. Plus pokusa zjawienia się w Elfhame była zbyt duża, żeby nie skorzystać z takiej okazji…
Jude podszywa się pod Taryn i wszystko byłoby wspaniale, gdyby Madok nie postanowił uratować swojej przybranej córki od pewnej śmierci (bo przecież wiadomo, że przesłuchanie zakończyłoby się przyznaniem się Taryn do winy i jedynym możliwym wyrokiem). Tak więc ratuje (nie tę, co chciał) córkę tuż przed tym, jak Cardan miał Jude podaną na talerzu! Oczywiście zgrzytnęłam zębami, bo już wiedziałam, że autorka rozciągnie to, co nieuniknione do absurdalnego maksimum. I za to też minus do oceny tej książki. Wiecie, lubię slow burn, ale niech to będzie jakoś logicznie uzasadnione…
Dzięki „uratowaniu” przez Madoka, Jude ma okazję zapoznać się z planami wroga plus – odkrywa sekret Ducha. Ponownie, dostajemy jakieś tam usprawiedliwienie jego czynów i tak jak w przypadku Taryn, z miejsca powinniśmy w to uwierzyć. Ach, bo przecież Elfowie nie potrafią kłamać…
W książce wreszcie pojawia się trochę scen walki plus wielka, epicka bitwa, która… wcale epicka nie jest. Trochę takie nabudowanie napięcia i akcji przez trzy części… A potem takie… meh… Przynajmniej w moim odczuciu.
O największym zwrocie akcji pozwolę sobie nie wspominać, bo musiałabym oznaczyć „spojler”. No i zakończenie mogłoby być nieco bardziej dopracowane. Mimo tych kilku potknięć całość oceniam bardzo dobrze.
Podsumowując trylogię, bardzo przyjemnie mi się to czytało i chętnie wrócę do Elysium (prawdopodobnie sięgnę po dylogię z Dębem, bo to sequel rozgrywający się kilka lat po „Okrutnym księciu”). Polecam fanom młodzieżowego fantasy i lekkiej literatury!